Dawno temu, kiedy duchy wiatru szeptały do ucha starszyzny, a orły niosły modlitwy wojowników pod niebo, narodził się Bielcu. Jego matka, kobieta z klanu Jelenia, śniła przed jego narodzinami o wielkim białym wilku, który wył do księżyca, stojąc pośrodku burzy. Gdy się obudziła, wiedziała, że jej syn będzie inny – że jego duch został wybrany przez przodków.
Bielcu dorastał wśród stepów, silny jak bizon, szybki jak mustang. Mówiło się, że potrafił wsłuchać się w serce ziemi i wyczuć krok wroga zanim ten zdążył napiąć cięciwę. Jako młodzieniec zabił grzechotnika, który skradał się do śpiącego dziecka, i zaniósł jego zęby do szamana jako znak odwagi.
W wieku szesnastu zim, Bielcu przeszedł samotną wyprawę wizji. Wrócił z niej milczący, z oczami jak burza – nikt nie wiedział, co widział, ale od tamtej pory nawet najstarsi wojownicy pochylali przed nim głowy. Mówiono, że rozmawiał z Wielkim Duchem i że jego duchowa siła jest nie do złamania.
W bitwach był jak cień – zjawiał się nagle i znikał, pozostawiając po sobie tylko ciszę i strach. Jeden z białych żołnierzy, który przeżył potyczkę z Siuksami, opowiadał potem: „Widziałem jak piorun zszedł na ziemię i przybrał postać wojownika – miał na sobie wilczą skórę i oczy, które widziały więcej niż śmierć.”
Ale Bielcu nie walczył dla chwały. Walczył, by chronić swój lud, swój język, swoje święte miejsca. Gdy odszedł, nie było ciała – tylko ślady wilka prowadzące na wzgórze i krąg piorunów nad horyzontem. Starszyzna powiedziała, że Bielcu wróci, gdy znów będzie potrzebny. |